Książka dotarła na Kubę przede mną. Oglądali ją już niemal wszyscy bohaterowie opowiadań, choć niektórym zmieniłem imiona, bo zadzierali czasem z literą prawa, albo pomówiłem ich w książce o czyny i przeszłość całkowicie zmyśloną. Choć z drugiej strony pychą było sądzić, że książka dotrze aż za ocean.
Nemesio, baron z Trinidadu de Cuba
A jednak. Pierwsi czytelnicy (jak żeglarze Kolumba) odnaleźli ukrytych przeze mnie mieszkańców Wsi Świętej Trójcy, a potem wysyłali mi ich zdjęcia, po kolei, a każdego z książką w dłoni.
Czuję, że w styczniu będę musiał się gęsto tłumaczyć. Choćby kowbojowi A., któremu przypisałem najbrzydszą żonę w okolicy, co wcale nie jest to prawdą.
Okazało się, że książka, która nie jest przewodnikiem, skutecznie oprowadza po Trinidadzie. Pomaga dotrzeć do baru La Luna i odnaleźć człowieka znającego miejsce sekretnych walk kogutów. Pozwala odkryć rzeczy ukryte w podwójnym dnie turystycznej cukiernicy.
Wczoraj dostałem list od Tani, żony indiańskiego cacique Nemesia, która prosi, żebym przywiózł hiszpańską wersję opowiadań, bo wszyscy niestety przywożą je tylko po polsku. Jest przekonana, że każda książka na świecie ma swoją hiszpańską wersję; bo cały świat (todo el Mundo) Nemesia i Tani – to kubański horyzont i zwrotnikowe burze, wąski pasek białego piasku i ocean, a za wodą jest oczywiście Hiszpania, z której przyjeżdżają na wyspę Francuzi, Holendrzy, Kanadyjczycy, Rosjanie, Szwajcarzy i Niemcy, a czasem Polacy i Szwedzi. Ache!